
Bliżej północy, czyli spacerów odsłona wieczorna
autor: augustyn
18.12.2017
Joszko, jak zwykle w czasie ubierania na spacer, udaje kamień. Nic go nie wzrusza. Ja wkładam buty, on jest posągiem. Zakładam kurtkę, zapinam zamek, on wpatruje się ciągle w ten sam punkt na drzwiach. Zakładam czapkę – on niewzruszony. Jak głaz. Dopinam poły kurtki jedynym guzikiem na dole – udaje, że nie widzi. Powoli wsuwam dłonie w wyciągnięte z kieszeni rękawiczki. Pies ciągle w tej samej pozycji, niewzruszony, cierpliwy, monumentalny. Tornjak Joszko. Z Mazur.
Otwieram drzwi, Joszko robi krok na zewnątrz i wtedy błyskawicznie wbiega do domu Puszkin, który czaił się z boku. Prawie standard wieczorny. Kot w dom, bóg w dom.
Wieczorne spacery, choć najczęściej krótkie i trasa ta sama, to może także przez tę swoją niezmienność dają szczególną przyjemność. Spokój, cisza, jakby przedłużający się start lekkoatletów. Świat zastygnięty w kucki czeka na poranek, aby na nowo wystartować do sprintu aż po zmrok. A my idziemy sobie od latarni do skrzynki energetycznej, od drzewa do narożnika płotu, od hydrantu do krzaczka. Od cudzej nieuprzątniętej kupy do cudzej nieuprzątniętej kupy. Nasze są przecież zawsze zabierane. Nasze? Szczyt empatii.
Rytuał podnoszenia nogi, dłuższego lub krótszego sikania, czasami obwąchiwania własnego moczu. Po co właściwie? Żeby zapamiętać i odróżnić później własne siuśki od siuśków obcych? Siuśkowy katalog zapachów w głowie Joszka.
Latarnia na rogu. Joszko oznaczył ją jak zawsze, ale kiedy chciałem ruszyć dalej, dziwacznie zawinął się, wykręcił i zaczął obwąchiwać miejsce, które właśnie obsikał. Nic wyjątkowego, jednak tym razem to wąchanie jest intensywniejsze. Przednie łapy szeroko rozstawione, zadziornie trochę, nos przy samej ziemi, nieruchoma głowa. Pozycja, jakby miał zaatakować kogoś pół metra pod ziemią. Słyszę stłumione „tuk tuk tuk tuk tuk”. Joszko czasami tak terkocze, kiedy wącha szczególnie intensywnie. Nie potrafię dostrzec, ale to chyba fafle tak mu prykają, kiedy na przemian szybko wciąga i wypuszcza powietrze.
– Wiesz, że wąchasz własne siki? – pokpiwam sobie na głos. Ot, żeby coś powiedzieć.
Joszko zaterkotał jeszcze mocniej, jakby zezując na mnie. Niedługo wigilia, to o północy sobie porozmawiamy poważnie. A na razie ostatni zakręt i otwieram bramkę na podwórko.
– Proszę – mówię, lekko pociągam smycz. Joszko udaje szalenie zaciekawionego czymś na drugim końcu ulicy. Byle tylko przedłużyć spacer. Dwa metry i cztery schodki pokonujemy w pół minuty. Wejście do sieni to już betka bez ociągania.
Otwieram drzwi do wnętrza domu i jak strzała wypada Hanutka. Zastyga z nosem u styku drzwi i framugi zewnętrznych drzwi. Czarny kot chce opuścić dom na wieczór? A leć na szczęście.
* Zajęty jestem, a toto coś ględzi jak zwykle. Niechże poczeka chwilę, to nie potrwa długo. Taka procedura. Nie ja ją wymyśliłem. Natura. Imperatyw.
Komentarze
Kategorie:
