
Rudy i nasz pies
autor: augustyn
22.01.2018
Pierwsze spotkanie dwóch psów przypomina często sceny z westernów. Dwaj rewolwerowcy na środku prerii. Ostrożni, pozornie rozluźnieni, z dłonią w pobliżu kabury colta, obchodzący się dookoła i próbujący przeniknąć intencje tego drugiego.
Tak właśnie Joszko zapoznawał się z rudą znajdą, którą spotkał we własnym ogrodzie.
Ruchliwa czteropasmowa ulica, błąkający się pies i masuriana w pobliżu – oto przepis na nowego domownika. Oczywiście nie ma mowy o jakimś nieodpowiedzialnym działaniu. To przecież dorosła, rozsądna kobieta, która zna umiar i pamięta o tym, jak skończyła Violetta Villas. Dobrze pamięta – bliscy nie pozwalają jej o tym zapomnieć.
Samochód otwartych drzwi
Zanim pozwoliła psu zostać w samochodzie, przepytała jakieś sześćdziesiąt sześć osób przechodzących chodnikiem w pobliżu. Nie wie pan, pani, ono, czyj to pies? Zmusiła też policjantów do sprawdzenia w europejskiej bazie zaginionych psów, czy przypadkiem taki jeden rudy nie jest poszukiwany. Policjanci sami się nawinęli, bo masuriana zatrzymała się na przystanku autobusowym. Kiedy jeden pisał mandat, drugi mógł przez krótkofalówkę nawiązać łączność z bazą, a baza mogła sprawdzić, czy pies średniego wzrostu, umiarkowanej wagi, milczący, ufny, przyjazny nie jest poszukiwany. Nie był. I takim sposobem piesek trafił do Joszka, który przyjął go zaskakująco dobrze. Dwa, właściwie dorosłe, samce. I nic. Radocha i kumoterstwo.
Rudy został napojony, nakarmiony. Dostał posłanie na tarasie i przydział do miśkowej budy*. To dobre schronienie, z którego korzystał, kiedy chciał. A dookoła budy miał cały ogród. Często wspólnie z Joszkiem.
Koniec raju
Przez chwilę nawet nam przez myśl przeszedł pomysł. Może nie tyle przeszedł, co przebiegł, przemknął, przegalopował. Tak, na pewno przegalopował, bo ślady głębokie zostawił. Pomysł przygarnięcia rudzielca. Jeśli oczywiście nie znajdzie się właściciel. A starań w tym kierunku podjęliśmy mnóstwo. Masuriana podjęła, ja przyjąłem na siebie niewdzięczną rolę organizacji wsparcia. Kanapki, ciepła herbata, masaż stóp i takie tam. I rozważałem konsekwencje.
Telefony, e-maile, messengery. Straż miejska, OLX, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, Fejsbuk, Twitter, LinkedIn, Google+, YouTube, Instagram, Pinterest, Snapchat, Reddit, Tumblr, Flickr, Tinder, Sympatia, Yandex. Bez efektu. Nawet redakcja „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” nie wiedzieć czemu odrzuciła zgłoszenie.
Wizyta u weterynarza ujawniła brak czipa. Nawet jednego. Trochę dziwne, bo pies przypominał cenionego psa myśliwskiego, płochacza niemieckiego.
Nakarmiony i napojony Rudy, po dniu czy dwóch nabrał pewności siebie i spróbował postawić się młodszemu chyba koledze. A że choć Joszko jest wybitnie nieagresywny, to nie toleruje zdania odrębnego we własnym domu. Chciał więc wyjaśnić nowemu, jakie zasady tu obowiązują. I tym sposobem ślady galopujących myśli zostały szybko zadeptane przez dwa samce, którym adrenalina strzeliła do łbów.
Nowy dom
Pies jawił się nam jako potencjalnie pies pracujący, myśliwski, więc najlepiej byłoby, gdyby trafił do kogoś, kto mu da zajęcie. Na ogłoszenie o znalezionym psie zareagował człowiek, który co prawda nie był jego właścicielem, ale wyraził chęć przygarnięcia zguby. Masuriana, która ma znajomych wszędzie, przeprowadziła szybkie śledztwo i okazało się, że potencjalny przygarniający jest godzien zaufania. Człowiek był z miasta kilkadziesiąt kilometrów od nas i niestety nie doszło do spotkania. Takim to sposobem pies trafił do znajomego poleconego przez sąsiada. Człowieka z warunkami, możliwościami i chęciami. Niech mu się wiedzie, u nas zostać nie mógł.
* Buda w której przez jakiś czas pomieszkiwała Miśka, a teraz ukrywa się czasami Puszkin. Dwa słowa o Miśce i Puszkinie.
Komentarze
Kategorie:
