
Cichosza
autor: augustyn
18.02.2018
Konserwujący poranno-niedzielny spacer. Mróź, śnieg. W lutym?! Kto to słyszał? Zima o tej porze roku? Zastygły, zatrzymany w pół oddechu świat. Nie martwy, na bezdechu tylko. Skrzypiący stawami Joszko. Nieee. Trzeszczący łapami Joszko i skrzypiący stawami ja.
Szybka relacja: spłoszony w żywopłocie ptak wybudza Joszka z pozornego marazmu – błyskawiczny odskok i gotowość do obrony. Szybka relacja: rozgarnięte nosem kępki łamiącej się, zamarzniętej trawy muszą ukrywać jakieś ważne topy, bo Joszko bardzo się do tych czynności przykłada. Najszybsza relacja: dwie kupy. Szczęśliwie mam zawsze w zapasie dodatkowy rulonik torebek, bo w pojemniczku przy smyczy była ostatnia.
W domu zaparzam sobie kawę i w asyście leżącego na końcu korytarza Joszka otwieram książkę*. Jest jakoś dziwnie. Za cicho? No tak, wyłączone radio. Omal odruchowo nie wstałem, żeby je włączyć, ale dotarło do mnie, że o tej porze w niedzielę to będę mógł posłuchać albo mszy, albo jakiegoś infantylnego bajdurzenia w „Zagadkowej niedzieli”. To nie jest jakakolwiek alternatywa. Więc nie włączę. I wreszcie, po tych szalenie długich, męczących sześciu sekundach rozmyślań przychodzi refleksja. Czy nie potrafię już posiedzieć w ciszy? Posłuchać prawdziwego świata albo zanurzyć w lekturze?
Odruchy ewolucyjnie pomogły nam przetrwać, ale dziś tylko nas hamują i ograniczają. Działać wbrew nim, łamać przyzwyczajenia, wygaszać nawyki – tego trzeba, aby się rozwijać, aby pobudzić mózg do pracy. Nawet w niedzielę. Najwyżej się z myślenia można wyspowiadać, jeśli ktoś potrzebuje. Myślenie, choć to grzech ciężki nie powinien poskutkować pokutą wielkiej dolegliwości. Ci od wyznaczania pokuty często unikają grzechu myślenia, więc mogą bagatelizować zagrożenie, jakie ono niesie za sobą.
Mieszam kawę. Nie stukam łyżeczką o ścianki. Taki kulturalny jestem. Jednak dla zachowania równowagi w przyrodzie później tę łyżeczkę obliżę. Metodycznie czyszczę krawędź kubeczka.** Powoli wodzę w obie strony. Lekkie pocieranie metalowej łyżeczki o politurę kubka generuje cichutki dźwięk. Dopiero przy braku rozpraszaczy jest słyszalny. Dla Joszka też. Rozwrzeszczał się i pobiegł do drzwi wejściowych. Stamtąd jego zdaniem może nadejść największe zagrożenie. Szczeknął kilka razy ostrzegawczo i wrócił do mnie. Skonsternowany, zawstydzony jakby wsadza mi łeb pod rękę. Chwalę go za czujność. Poklepuję po boku, bo klepanie po głowie, głaskanie po głowie i inne operacje wokół głowy nie jest zbytnio lubiane przez psy. Tolerują to i jeśli wyrażają zadowolenie, to z okazanego zainteresowania, kontaktu z człowiekiem, a nie z grzebania przy głowie. Tak mówią fachowcy, a ja im ufam. Joszko ode mnie dostaje więc głównie męskie pieszczoty: klepanie po boku, drapanie po grzbiecie, pojedyncze klepnięcie w klatę, dziwacznego „niedźwiedzia” – znak największej samczej bliskości.
Po tej serii czułości pies odchodzi kontent, by po minucie znowu drzeć ryja z powodu niesłyszalnego dla mnie odgłosu. Cóż, taka natura, tornjak na posterunku, to jak podchorąży 36 Pułku Sikhów – nic mu nie umknie i będzie szczekał do ostatniego tchnienia.
Rytuał. Wstaję, idę do przedpokoju, wyglądam przez szybkę w drzwiach, później przez okno. Niczego nie widzę, ale chwalę Joszka za czujność.
– Dobry pies. Już nikogo nie ma, już ich odgoniłeś, uciekli. Dobry pies.
Zadarta, zwinięta w rogalik kita i uniesiony pysk wyraźnie wskazują, że zrozumiał i jest zadowolony. Z tego, co zrobił i z tego, że to doceniłem. Przed nami kolejne kilka minut ciszy.
* A może otwieram Pudelka na smartfonie, ale wstydzę się przyznać?
** Kubeczek to taka wielka filiżanka. Ja jestem wielki, to i filiżanka musi pasować. Filiżanka pojemności 280ml.
Komentarze
W jakiś sposób podobne:
Kategorie:
