
Plan
autor: augustyn
18.07.2018
Długie spacery po lesie. Joszko swobodnie brykający pomiędzy sosnami.** Pod nogami i łapami miękkie dywany utkane z mchu. Zapachy. Mnóstwo zapachów, wyczuwalnych nawet dla mnie, węchowego prostaka. Zieleń, zieleń. Sporadycznie tylko jakaś butelka lub puszka. Las za duży, obrzeża puszczy, a ludzi w wiosce coraz mniej.
Bryknąłem
Płot od strony drogi jest strefą szczególnej czujności. Wiemy z poprzedniego pobytu, że skok na drugą stronę to dla Joszka drobiazg.* Nawet nie musi rozbiegu brać. Boki i tył podłużnej działki są ogrodzone półtorametrową siatką. Może trochę wyższą. Dawała nam ona poczucie bezpieczeństwa i pies mógł bez nadzoru penetrować te kilkadziesiąt merów wśród drzewek za domem. Dawała do czasu, aż zobaczyłem, jak Joszko dał dwa susy na lewo od śliwki, kolejny sus w prawo za świerczkiem i pognał dalej. Za zwierzęciem jakimś? Za kotem?
Poszedłem spokojnie za nim. Spokój ulotnił się razem z Joszkiem, który wyparował się z ogrodzonej działki. Z prawej na podwórku sąsiada nie ma, czyli musiał przeskoczyć siatkę i ruszyć na tyły. Te tyły to działka Tomka. Ciągnąca się wąsko od drogi i rozszerzająca później tak, że stanowi kontynuację naszej. Ciągnie się do łąk, jak to na wsi z zabudową ulicową.
Wracam do drogi. Brama i bramka zamknięte na klucz. W międzyczasie przekazuję zaskakujące wieści o joszkowym skoku masurianie i biegnę przeleźć przez siatkę. Znajdę go i jakoś przez tę siatkę przerzucę. To tylko czterdzieści parę kilogramów. Gramolę się na siatkę, złażę po drugiej stronie. Parę kroków i widzę Joszka brodzącego w stawie sąsiada. No tak, nie mógł przepuścić takiej okazji.
Masuriana przyniosła obrożę ze smyczą i podąża za mną po drugiej stronie ogrodzenia. Joszko dumnie wylazł na brzeg, pozwolił się zaobrożyć i przysmyczyć.
– Tam jest brama! Może da się otworzyć. – słyszę podpowiedź masuriany.
Leziemy na koniec działki, dalej już tylko pola. I kilka krów jedynego na wsi czynnego rolnika. Brama jest tylko symbolicznie przymknięta. Od miesięcy bądź lat nie zamykana do końca, wrośnięta prawie w łąkę, od której oddziela trawnik. Wracamy.
Mam plan
Joszko, choć całkiem spory, to potrafi się prześlizgnąć pomiędzy nogą a framugą, jakby był kotem. A w domu ma mruczącą trójkę całkiem niezłych nauczycieli. Niedługo po pierwszym skoku przez płot hycnął na podwórko i błyskawicznie zawinął na tyły. Pobiegłem sprawdzić.
– Nie ma. Drugi raz przeskoczył!? – nie do końca mogłem w to uwierzyć. Wałęsa dostał nobla za jeden skok, to co czeka Joszka?
Chwytam smycz i biegną dookoła. Nieporadnie trochę, bo w klapkach, ale zdeterminowany jestem psa dognać i do domu sprowadzić. W głowie pogadankę wychowawczą zaczynam sobie układać, gdy widzę, że Joszko, miast skorzystać z okazji na kąpiel w basenie pobiegł na łąkę. Poszczekuje na krowy, które, na ile im łańcuch pozwala, się od niego odsuwają. Zapalikowane, mogą się tylko po łuku przemieszczać. Z daleka wygląda to jak gra jakowaś. Jakby Joszko kombinował, jak doprowadzić do zderzenia jednej krowy z drugą.
Zanim dotarłem w pobliże, pieseczek zrezygnował z krów, bo wypatrzył cielaczka, który pasł się luzem przy krowach. Niewiele większy od Joszka przestraszył się nie na żarty i galopem ruszył na swoje podwórko. Z kibicującym głośno psem parę metrów za sobą.
Improwizacja
Tyły gospodarstw rolnych to zwykle otwarty wjazd na pole pomiędzy stodołą a oborą. Strzeżony przez uwiązanego na łańcuchu psa. Tak było i tutaj. Dwie budy, dwa długie łańcuchy, dwa psy. Mały i duży. Małego Joszko zignorował, ale z dużym, choć też mniejszym niż Joszko, chciał się zaprzyjaźnić. Gdy dotarłem w pobliże stały sztywno nos w nos. Joszko nieśmiało zaczął ruszać ogonem, gdy Burek skoczył z zębami. Joszko zszedł z linii natarcia i naparł z góry, chwycił go za skórę i szarpnął dwa razy na boki, przeciągając właściwie psa po ziemi. Po tym puścił leżącego psa i zastygł czujnie, patrząc z góry. Wtedy doskoczyłem, chwyciłem za skórę na karku i odciągnąłem Joszka. Burek odczytał to jako wsparcie, skoczył na nogi i próbował wrócić do bitki. Na szczęście byliśmy poza zasięgiem łańcucha i udało mi się utrzymać Joszka. Wszystko trwało kilka sekund i skończyło bez strat i ran.
Ślepym
Przed powrotem pozwalam Joszkowi na spacer po ogrodzie. Na smyczy. Nie ciągnie, ale prze śmiało do dziury, którą znalazła masuriana, ja przegapiłem. Nieduża, aż trochę dziwne, że się w nią zmieścił. Upewniłem się tym samym, że musiał za pierwszym razem gonić jakieś stworzenie. Za drugim jednak mógł mieć plan. Dziurę zablokowałem płytą wiórową i zabezpieczyłem wbitym w ziemię drewnianym kołkiem przed przewróceniem.
Zaskoczony Joszko nacisnął nosem w kilku miejscach siatkę, upewniając się, że przejścia nie ma, później pyskiem spróbował przewrócić płytę.
Ktoś zablokował przejście! Bez mojej wiedzy zablokował. Spisek jakiś. Może nawet Ziemia jest płaska?
* Poprzednią wizytę opisaliśmy w tekście „Względność zniewolenia, czyli weekend na wsi”
** Tak, wiem, że w lesie psa nie powinno się puszczać bez smyczy. I tak — są takie lasy, gdzie zakaz ten mam w nosie. Są też takie, w których pieseczek karnie idzie na uwięzi.
Komentarze
Kategorie:
