
Jak to w grudniu
autor: augustyn
26.12.2016
Wietrzna, wilgotna noc. Sześć stopni powyżej zera. Jak to w grudniu.
Byliśmy już dziś na dłuższym spacerze, więc ten ostatni jest tylko krótką przechadzką dla fizjologicznego spełnienia Joszka, naszego spokojnego snu i poranka bez niespodzianek gdzieś na dywanie. W pobliżu domu, łączka przy rowie i zarośla nieopodal. Zbliżamy się do krzaków.
Spłoszyliśmy kaczkę. Joszko też się spłoszył. Zrobił susa na długość smyczy i zawrócił, żeby sprawdzić, co to było. Zawsze na zdarzenie niespodziewane, zaskakujące tak reaguje. Szybko przywyka i uczy się. Wtedy reakcją jest już tylko ciekawość i czujność.
It’s alive!
W końcu zobaczył tego lisa. Łazimy w kółko już chyba z 10 minut. Lis cofał się i wychodził z zarośli. Przyglądał się, ciągle z bezpiecznej odległości. Wysokie trawy zasłaniały Joszkowi trzymającego się nisko lisa. Kierunek wiatru nie sprzyjał wyczuciu go. W końcu po wyjściu trochę wyżej pies dostrzegł ruch. Zaczął cicho burczeć, poszczekiwać z zamkniętym pyskiem, jakby z wnętrza. Coraz głośniej, coraz wyraźniej. Ogon poszedł w ruch. Pełnia szczęścia, spełnienie. Do tego się przecież urodził.
W słabym świetle lis wygląda na szarego. Może zmienia futro na zimowe? Ledwie go widać wśród traw. Tylko biały pyszczek odcina się wyraźnie na tle szarości, kiedy obraca się i patrzy w naszą stronę.
„Dobry pies. Dobry.” – chwalę Joszka i poklepuję lekko po boku. Jeszcze dwa kroki i lis znika gdzieś w leszczynach.
Komentarze
W jakiś sposób podobne:
Kategorie:
