Joszko Barbarzyńca
Z czego to się bierze – nie wiem. Może cały czas jest we mnie, a tylko czasami pcha mnie ku przygodzie. Czuję, kiedy nadciąga. Zwykle w ciszy. Kiedy jestem sam. Wstaję i ruszam. Rozglądam się, wącham, próbuję zębami i językiem.
„… albowiem Conan Barbarzyńca najlepszy jest w pojedynkę.
Bardzo wyrazista persona!
Oczy lodowate, mięśnie stalowe, żuchwa kwadratowa!”
Michaił Achmanow, Kononow Barbarzyńca
Krzesło, stół, parapet. Nada się. Biorę kiść bananów i idę do siebie. Po co ryzykować wysłuchiwanie ryków Dziwadła. Nie, banany to banał, a głodny nie jestem, jadłem przecież przed chwilą. Wracam do kuchni. Krzesło, stół parapet. Małe, śmierdzi, ale samo nie dymi. Biorę. Idę – nikt się nie dowie, że to ja. Szarpię. Żuję, wypluwam. Paskudztwo. Zniszczę świństwo. Gryzę, szarpię, wypluwam…
Nakręcam się, potrzebuję więcej, mocniej. Zabić! Zniszczyć! Niech się lepiej koty nie pojawiają w pobliżu. Krzesło, stół, papier. Miękki, pachnący, tak cudnie szeleszczący, kiedy przewracam kartki. Tak, czytanie jest przyjemne, choć nie tak, jak dziki barbarzyński atak na fotel w salonie…
Wepchnąć łeb bardziej, sięgnąć, wyszarpnąć ile się da tego miękkiego. To dopiero jest zabawa! Joszko Barbarzyńca tu włada! Joszko Barbarzyńca to ja! Przynajmniej do czasu, aż się nie pojawi któreś z Dziwadeł. Coś słyszę, może jednak stąd pójdę. To nie ja. Ja tu nawet nie sprzątam.
I już leżę u siebie na posłaniu. Fałszywy alarm. Nikt nie przyszedł. A ja wcale a wcale śpiący nie jestem. Kuchnia, koszyk, miękki kartonik, żuj idealny. Rwać, żuć, wypluwać, żuć, rwać, wypluwać, żuć… Pokój, krzesło, stół, jakiś papier. Rwać, żuć…
Jestem Panem Zniszczenia! Dzikusem, barbarzyńcą! Nie wiem, z czego to się bierze, przychodzi, a ja pozwalam mu mną zawładnąć i… rwę, żuję, wypluwam. No dobra, czasami czytam. I nawet to uchodzi mi na sucho. Może to żadne barbarzyństwo, może tak ma być? Takie zasady? Zdrzemnę się.
Nie było mnie raptem godzinę. Niewinny szczeniaczek tym razem wyleguje się wśród – robię przegląd: szczątków wytłaczanek na jajka, fragmentów kartonu z opakowania po książkach zamówionych na allegro – przyszły wczoraj. Uhm, zbiorek opowiadań Kuttnera – mój powrót do dzieciństwa. Jaki dobry piesek, zniszczył wszystko oprócz ostatniego, jedynego, którego sobie nie odświeżyłem wczoraj wieczorem. Odkładam na półkę. Dalej kapeć – ok, to jego, paczka papierosów – ok, to już teraz też jego – zbieram kilka wyglądających na całe, żeby palaczka nie musiała później z kosza na śmieci wybierać…
Nie jest źle, Joszko potrafi lepiej zaszaleć i w amoku nawet nie przerywać, kiedy wchodzę. Taka konwencja – on niszczy, ja udaję strasznego, on udaje skruchę, ja zbieram resztki, a on mi przeszkadza, próbując niezbyt dyskretnie podebrać cokolwiek. Dzisiaj nie jest źle, ale nie byłem jeszcze w salonie… Trochę strach.
Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo pochwal, jeśli wolisz.