
Problem mam
autor: augustyn
27.02.2017
Standardowa procedura powrotu do domu ze spaceru to znalezienie czegoś na zachętę albo pozwolenie Joszkowi na wyszukanie czegoś, co będzie niósł do domu. Zawsze znajdą się ludzie, którzy lubią żyć w śmietniku, więc zazwyczaj nie ma z tym problemu.
Trofeum
Joszko z deseczką w pysku chyba zrezygnował ze spaceru. Zawrócił do domu. Nie muszę go zachęcać, kusić patykiem, gałązką czy grudą śniegu. Za szybko trochę.
Wstrzymałem marsz do domu. Myślałem, że Joszko porzuci zdobycz i zechce jednak połazić dłużej. A tu bęc i siedzi. Dobrze, skoro tak chce, to wracamy.
Zatrzymał się. Przesadza. Będzie leżał? Rozważałem już branie składanego krzesełka na spacer, ale tylko w żartach. Żarty – tak mi się wydawało. Chyba trzeba będzie zajrzeć na Aliexpress. Cóż, na razie szukam w takim razie zachęty. Zmarznięty śnieg się nada. Wygrzebuję butem grudkę i kopię obok Joszka.
Mam problem
Wracamy dostojnie do domu. Joszko to eko-pies, znalezione śmieci znosi do domu, żebyśmy mogli do kosza wrzucić. Zazwyczaj jest to jakaś butelka, plastikowy pet, reklamówka albo rękawiczka – pewnie przez zapach najbardziej pożądane przez niego znalezisko. Ma problem z oddaniem. Albo raczej ja z odebraniem mu. Przynoszone śmieci lądują we właściwym koszu a patyki w ogrodzie dookoła ganku. Dzisiejsza deska to zdobycz sprzed kilku dni, która w jakiś sposób znalazła się na chodniku przed bramką. A dziś na powrót zostaje pod drzwiami.
Utartym szlakiem innego wieczoru
Prowadzę Dziwadło ścieżką z zapachami Elzy. Gdzie mi pasuje, tam znaczę teren, żeby konkurencja się nie zapędzała. Elzy nie ma i dzisiaj nie było. Szkoda. Może bym się rozbudził. Zostawiam wiadomość obok wejścia i pozwalam Dziwadle wrócić za mną do domu. Wrócić. Ale nie tak od razu. Spokojnie. Chłód mnie obudził. Posłuchajmy jeszcze, co się dzieje w okolicy. Poniuchajmy, co niesie wiatr.
Stop. Klasyka. Czekamy. Zawsze w takiej sytuacji przypominam sobie o pomyśle z krzesełkiem. Może następnym razem. Wynajduję jakąś grudę i kopię w stronę domu. Patrzy, decyduje. Sekunda, dwie, trzy, pięć. Odwraca głowę w drugą stronę. Znajduję drugą, kopię lekko. Joszko wykonuje skok i łapie grudę. Nie wiem, w czym ta jest lepsza od poprzedniej – wzgardzonej. Kopię kolejną trochę dalej, następną. Joszko biegnie, łapie je. I tak na zmianę, metr za metrem w stronę domu.
Joszko trzyma w pysku płaską grudkę śniegu wielkości dłoni. Na sztorc. I taki rozdziawiony rusza do domu. No to dość wabienia kopaniem grudek śniegu, idziemy bez dopalaczy.
Chyba zapomniał, że pod domem stoi inny samochód, niż zwykle. A może z tej strony wygląda inaczej? Idzie, ale usztywnił się trochę i zwolnił. Od okolicznych domów odbijają się stłumione odgłosy ogniska u sąsiadów. Pewnie też się dokładają do niepokojów Joszka. Szczeknął z głębi swoich trzewi, trzymając w pysku tę grudę śniegu. Wyszło dziwacznie, ale groźnie. Powtórzył. Uparł się. Nie wypuszcza grudy, nie zgniata jej i nie odpuszcza poburkiwań i poszczekiwania. Śmieszne to trochę, ale udaję powagę, żeby go nie deprymować. Ważne, że zmierzamy do bramki. Tak, auto widziane z boku już nie niepokoi. Żegnamy mroźną ulicę, witamy nagrzane ogniem z kominka wnętrza.
Komentarze
W jakiś sposób podobne:
Kategorie:
