
Umówiłem się z nim na 6:30
autor: augustyn
14.03.2017
Noc – słyszę szczekanie Joszka. Półotwartym okiem zerkam na okno – przez zaciągnięte żaluzje prześwitują promienie światła, czyli dzień. Cisza. Może przestanie szczekać – naiwnie próbuję odwlec wylezienie z łóżka. Dobre i dziesięć sekund. Szczeka po siedmiu. Wygrzebuję się spod kołdry. Wąskim przejściem między łóżkiem a ścianą, po omacku wychodzę na korytarz. Szuram nogami po podłodze, żeby nie potknąć się o Joszka, i na czuja znajduję wyłącznik światła. Rozszarpana foliowa, szeleszcząca jednorazówka, którą zostawiłem na przynętę. Obok dumny Joszko. Widzi, że na niego patrzę, wstaje dziarsko, odwraca głowę i zaczyna szczekać.
Stróż nasz powszedni
– Co jest? Co tam widzisz? – pytam cicho, spokojnie, poklepując go przy okazji po boku, mierzwiąc trochę włosy na grzbiecie. Pochwała czujności. W jednorodzinnym domu możemy sobie na to pozwolić. Kotom to chyba nie przeszkadza, masuriana śpi ze słuchawkami w uszach, mnie zazwyczaj nie przeszkadza wielokrotne budzenie, łatwo zasypiam. Tak, kolejność jest właściwa. Priorytety takie…
Skoro już wstałem, to idę opróżnić zbiornik nad prostatą. Joszko człapie się za mną. Jak zwykle jest ciekawski, więc tańczę dookoła sedesu. Dużo lepiej niż na parkiecie przy muzyce.
– Odejdź, bo kiedyś ci nasikam na głowę. – nie porusza go ta groźba, odwaga Joszka jest wielka.
Słowik to czy skowronek?
Spuszczam wodę. Tak, wiem, że wygodniej byłoby usiąść, ale męska duma mi nie pozwala. Taki mentalny samczy atawizm. Ale deskę opuszczam.
Wracam do łóżka, sprawdzam godzinę. Piąta dziesięć. To już jest jasno o tej porze? Mam szansę na jeszcze trochę snu. Wsuwam się pod kołdrę. Wolnego materiału jest w sam raz tyle, abym nie marzł. Podkulam nogi, żeby nie kopać kota leżącego na wierzchu. W półmroku nie potrafię rozpoznać, którego. Chyba Piwnika, zadomowił się na całego. Czasami przy masurianie udaję twardziela, który ma za nic wygodę kotów i rozpycham się bezwzględnie. Trzymam fason. A w nocy, kiedy nie widzi, podkulam nogi, bo szkoda mi tego zaspanego kłębuszka, który wtulił się we mnie wcześniej tak delikatnie, że tego nawet nie poczułem.
Zasypiam – to mam wytrenowane, więc przychodzi mi łatwo. Budzę się? Tak, Joszko wpycha mi nos pod pachę. Podgryza brodę. Spałem w ogóle? Sprawdzam godzinę. Szósta jeden. Czyli spałem. Wyciągam rękę spod kołdry i głaszczę Joszka po boku. Nowy pomysł. Opuszczam rękę obok łózka, może się położy i zaśnie? Tak go masuriana uspokajała przez kilka pierwszych nocy w nowym domu, u nas. I teraz chyba też działa. Legł i chyba się układa, to niełatwe, bo ciasno, niebezpiecznie chyboce się szafeczka nocna. Słyszę, jak Joszko grzebie łapami. Wyglądam poza krawędź łóżka – chyba się wsunął pod łóżko! A wydawało się, że od dawna się nie mieści*. Ciekawym, jak wylezie? Będę chyba musiał podnieść łóżko z jednej strony. Jednak wtedy obudzę wszystkich. Kładę się, zobaczę, co będzie dalej.
Słyszę i czuję, jak Joszko wędruje pod łóżkiem. Poza krawędziami, które są najniżej, to chyba ma szansę na czołganie się na brzuchu, bo przy krawędziach to jedynie bokiem. Drapie podłogę, wypycha materac do góry. Nie budzi nikogo, więc nie reaguję, też udaję, że śpię. Po kilku, może kilkunastu minutach cisza. Czuję na twarzy mokry jęzor, udało mu się wygrzebać.
– Idź, poszukaj zabawki – próbuję mu znaleźć zajęcie. Skutecznie. Poszedł do przedpokoju. Domykam oczy, powoli odpływam. I czuję, że łóżko się przechyla. Lucid dreams? Nie, Joszko przednimi łapami wgramolił się z drugiej strony na masurianę. Przyniósł pluszowa piszcząca kość. Taki posłuszny piesek.
Godzina szósta minut trzydzieści, kiedy…
Kwadrans po szóstej. Budzik Joszko. Co prawda umówiłem się z nim na 6:30, ale to jeszcze szczeniak, jest w trakcie regulacji. Wstaję. Zakładam ubranie, wsypuję suchą karmę w cztery ustawione na kuchennym „kocim blacie” miseczki i ruszamy na spacer.
Odpuszczę sobie teraz opis spaceru. O spacerach napisałem już dwanaście tysięcy osiemset siedemdziesiąt dziewięć słów. I jeszcze napiszę.
Po powrocie Joszko zostaje w sieni**. Zaparzam kawę i schodzę do biura. Po drodze widzę zwiniętego w kłębek pod drzwiami wejściowymi psa. Zasnął. Cwaniak.
Włączam komputer, wpisuję hasło i słyszę dochodzące z góry brzękanie kocich miseczek. Szybko schodami w górę, po dwa stopnie. W przedpokoju mijam wychodzącego z kuchni niewinnego aniołka Joszka. Patrzę na niego krzywo i groźnie. Jaka jest odpowiedź? Też zerka na mnie krzywo, ale nie grozi. Nie kaja się, po iskierkach w oczach rozpoznaję, że zwyczajnie pokpiwa sobie ze mnie.
Dwie z czterech misek wyczyszczone. Nie zdążył dokończyć, usłyszał, że biegnę. Spryciarz kontra naiwniak, który myślał, że pies będzie spał, kiedy jakieś jedzenie jest w zasięgu. Odstawiam resztę misek w miejsca dla Joszka niedostępne. Chyba niedostępne. Koty sobie radzą.
Rozglądam się i chowam resztę rzeczy, które mogłyby skusić Joszka. Należało to zrobić wczoraj, przed pójściem spać. Tak samo należałoby uczyć Joszka uciszania się na komendę. Masuriana nie daje jednak rady uczyć go wszystkiego, a ja nie partycypuję zbytnio (taki eufemizm) w szkoleniach. Zakładam, że wyrośnie z tego. Taką mam teorię racjonalizującą moje lenistwo. A Joszko zwyczajnie się nudzi, ma dużo energii, czuje się – i bardzo słusznie – członkiem rodziny, więc stara się nas angażować w swoje zabawy. Schlebia mi, zakładając, że mam aż takie głębokie pokłady cierpliwości. Cierpliwości szarpanej ze wszystkich stron, nie tylko przez Joszka…
* wydawało się, że nie mieści się pod łóżko, jak widać na filmie we wpisie "Joszko-movie #2: Niepojęte różnice w niekonsekwencjach".
** „sień” – czy ktokolwiek używa jeszcze tego słowa?
Komentarze
W jakiś sposób podobne:
Kategorie:
