
Byliśmy w Oletzko
autor: augustyn
22.03.2017
Joszko nadal nie przywykł do jazdy samochodem. Nie boi się już zbliżać, nie walczy, ale dobrowolne postawienie choćby jednej łapy w środku nie wchodzi jeszcze w grę. A w domu to najchętniej wlazłby na parapet, tylko się nie mieści. Młody amator wspinaczek.
W podróżowaniu samochodem Joszko robi najmniejsze postępy. Małe, powolne zmiany. Mniej ślinienia się, mniej oblizywania, czasami się położy. To na razie wszystko, na co możemy liczyć. Faktem jest, że zbyt wiele „samochodowych treningów” to on na razie nie zaliczył. A niedługo czeka nas prawdziwa podróż.
Pół godziny później
Dojechaliśmy. Joszko widząc, że wysiadam, zaczął się kręcić z tyłu. Krzywdę sobie zaraz zrobi. Jest przypięty dwoma pasami dającymi niewiele swobody, za to zapewniającymi większe bezpieczeństwo. Masuriana jakoś go wyswobadza i Joszko szczęśliwy wyskakuje na ziemię. Wychodzenie z samochodu idzie mu znakomicie.
Wąską ścieżką
Nigdy tu nie byliśmy. Na wyczucie dotarliśmy nad jezioro. Masuriana ma plecaczek, w którym mieści się chyba więcej rzeczy, niż w damskiej torebce. Wygrzebuje taśmę treningową zamiast smyczy, niech Joszko ma trochę swobody, a nie wiemy, jak ludne to miejsce, więc luzem nie pójdzie.
To chyba plaża miejska, choć porozwieszane tabliczki „zakaz wstępu”, „teren prywatny” przypominające minioną epokę jakby temu przeczą. Może to taki folklor lokalny.
Ścieżka wzdłuż Jeziora Oleckiego to chyba lokalny spacerniak. Niedzielne popołudnie, piękna, słoneczna pogoda, sporo ludzi, ale nie tłok. Bardzo miło.
Będzie ciężko. Tłoku nie ma, ale co chwilę ktoś nas mija, wyprzedza rowerem. Wąsko, więc musimy krótko i mocno trzymać Joszka, żeby się znienacka z kimś nie sfraternizował, stojąc na dwóch łapach i liżąc zaskoczoną ofiarę. Minuta swobody i ekscytacja nowymi ludźmi. Nie radzimy sobie z uczeniem go właściwego zachowania, powściągliwości. Próbujemy, szukamy sposobów, ale wyniki mamy marne. Za to ręce niedługo będę miał jak z żelaza – utrzymanie Joszka to nie byle co.
Hamowanie awaryjne
– Aaaaa, boli, pali! – masuriana wyhamowała rozpędzone na kilkunastu metrach 36 kilogramów Joszka, trzymając taśmę w dłoniach. Skóra się „stopiła”. Starty naskórek, nienaturalna gładkość w miejscach mających styczność z taśmą.
– Jakby mi ktoś ogień do dłoni przyłożył. A przecież wiedziałam, że to tak działa, nawet czytałam o tym.
Szukamy miejsca, w którym da się zejść nad jezioro, żeby schłodzić dłonie. Kawałki lodu przynoszą ulgę.
Akcent edukacyjny
Pełen otwartych walk i zmyślnych podstępów spacer się udał. Joszko się „wychodził” i choć zawsze na uwięzi, to musiał się umęczyć. Może nie tak, jak my, ale zmęczony jest. Czarodziejski plecak oprócz taśmy, smyczy, smakołyków zawierał też psią zabawkę, którą Joszko nie był zupełnie zainteresowany, kiedy się na jakiejś łączce zatrzymaliśmy na chwilę. Ten „odwracacz uwagi” się nie sprawdził. A kaganiec nawet nie ujrzał dziennego światła. Kończymy, oglądając coś, co jest jakimś zabytkiem, zdaje się. Jest tabliczka, dowiemy się, co to. Uhm. Dowiadujemy się, że odrestaurowano toto w 2004 roku z jakichś pieniędzy. Nie wiemy jednak nadal, co odrestaurowano. Dopiero w drodze do domu wujek Google sam z siebie podpowiedział, że robiliśmy zdjęcia przy pomniku wojennym z 1927 roku. Może tabliczka jest tak lakoniczna, bo nie wypadało napisać, że to pomnik upamiętniający żołnierzy pruskich poległych w wojnie prusko-rosyjskiej. Zdaje się też, że z tego samego powodu usunięto oryginalny napis: „Boże, usłysz nasze błagania i spraw, ażeby znowu powstały silne Niemcy”. No ale wtedy Olecko to był Treuburg.
Komentarze
Kategorie:
