Śniłem

Śniłem

autor: augustyn

12.04.2017


Kawał ze mnie zwierza, ale sen mam czujny, jak pinczerek. Przebudzam się co jakiś czas, nie otwierając oczu, (bo i po co?) unoszę pysk, zadzieram nos. Słucham, węszę. Cisza, zapachy znajome. Opuszczam głowę na śnieg, zasypiam.
Budzę się. Czyli jest ranek. Otwieram oczy, unoszę głowę, rozglądam się, węsząc i słuchając. Drzewo, drzewo, drzewo, ogrodzenie, śnieg – wczorajszy, choć noc była pochmurna, to nie napadało świeżego. To nic, szybki przegląd utrwalonych w głowie woni – wszystkie pamiętam. Lekki wiaterek, łagodny szum drzew, szemranie prawie zamarzniętego strumyka. Spokój, cisza, wszystko swojskie, bliskie mi, znane. Piękny poranek.
Wstaję, przeciągam się. Przednie łapy daleko do przodu, kuper do góry, grzbiet w dół. Wszystko działa. Świat jest taki piękny, życie wspaniale poukładane, otoczenie znajome. Stado w kupie, tam, gdzie być powinno. Nic mnie nie zaskakuje, wiem, co mam robić. Wszystko cudnie powtarzalne, przewidywalne.

Czuwam

Budzę się. Nie. Coś mnie obudziło! Słyszę coś. Aaa, to Dziwadło lezie tam, gdzie każdego ranka. Dziwadło? To tu jest jakieś dziwadło? No tak, jest. A taki miałem piękny sen.

Na starych śmieciach

Zmęczony powrotem z Helu położyłem się spać wcześnie. Źle przykryty marzłem trochę i budziłem się przez pół nocy co parę godzin. Kwadrans po szóstej uznałem, że nie warto kolejny raz zasypiać. Po drodze do toalety widziałem Joszka śpiącego pod drzwiami wejściowymi. Strategicznie wybrane miejsce. Chłód, „widok” na dom, piwnicę, przez małą szybkę w drzwiach także na ulicę. Wycieraczka – posłanie marzeń tornjaka.

W drodze na poranne pieszczoty poganiałem zwierzydło. Helo, wróciłem! Jedno, drugie, trzecie. A gdzie czwarte? Może przy miskach? Może coś ma pysznego? Resztki jakieś…

Słyszę, że brzęczą kocie miski, więc skracam posiedzenie, przerywam lekturę, odkładam telefon. Dalsze szczegóły może pominę, na koniec ruszam do kuchni. Koty przy miskach, Joszko w progu przodem do mnie. To powitanie, czy fortel „miski poruszały się same – taka aura”?

– Idziemy – mówię i kiwam głową w kierunku drzwi. Rusza niemrawo. Taki stoik niby, łaskę mi robi, że pójdzie i się wypróżni na zewnątrz.

No tak, wróciłem. Znam cię, rewirze mój. Wiem, jak wyglądasz, jak pachniesz, jakie dźwięki wydajesz. Jesteś mój.

Joszko kroczy ze mną dumny i wyniosły, rozgląda się, wypatrując zmian. Zmian brak – wszystko, jak było przed wyjazdem. Wydaje mi się, że widzę, jak ulga rozluźnia mu grzbiet. Krok staje się lżejszy, swobodniejszy. To tu, to tam podnosi nogę i sika odrobinę. Informacja dla innych psów, kto wrócił na dzielnię.

Sikam

Drzewka brak – co robić? Trzeba przykucnąć.

Nowe

Dochodzimy do naszego osiedlowego rowu, gałęzie z ostatniej wycinki ciągle nie usunięte, Joszko podgryza jedną z nich. Nie zauważa, że w dole, zaledwie kilka metrów od niego siedzi nieruchomo w wodzie para kaczek krzyżówek. Od lat się tu pojawiają, drepczą czasami ulicą, niektórzy sąsiedzi je dokarmiają. Ponoć potrafią głośno się upominać o poczęstunek, jeśli zbyt długo muszą wyczekiwać pod płotem.

Czekam, kiedy Joszko wreszcie je zobaczy. Trwa to dobre pół minuty. Kaczki łypią oczami na nas, ale – pewnie doświadczone – tkwią na wodzie nieporuszone, jak dwie plastikowe atrapy kaczek. W końcu pies je dostrzegł. Uskoczył dwa metry i zaczął burczeć. Spodziewałem się szczekania. Pomyliłem się.

Wrrghhr. A tego tu nie było. Żywe. W wodzie. Nie zostałem uprzedzony. Czekaj. Daj się przyjrzeć. Gdzie mnie ciągniesz, czekaj. Wącham przecież. Ty też możesz, nie przeszkadzaj.

Jak zwykle, nie wziąłem smakołyków, więc muszę sobie radzić perswazją. Jak można się spodziewać, podekscytowany Joszko ma w nosie moje perswadowanie. Tam przecież są zwierzęta jakieś nowe, nigdy niewidziane. Pociągam go lekko smyczą w bok. Idzie łukiem, mając kaczki cały czas na oku. Ustalił sobie bezpieczny dystans i teraz obserwuje. Ja chcę odejść, a on ciągnie w stronę kaczek. Skracam smycz, głaszczę uspokajająco po boku, staję pomiędzy nim a ptakami i powoli odchodzimy. Rów jest poniżej chodnika i kaczki szybko znikają nam z pola widzenia.

Co to było? Nowe zwierzydła w moim rewirze. Wyjechałem na parę dni i od razu jakaś samowolka. Może jeszcze coś, może jeszcze gdzieś. A tak pięknie było. Znajomo.

Podekscytowanie Joszka nie mija. Skrócił krok, kręci głową, zerka na boki, zapomina się i ciągnie. Każdy dźwięk to spięcie mięśni i uniesienie uszu. Dopiero zejście na łąkę nad jeziorem trochę go wycisza. W pewnym momencie nawet siada na skarpie i zastyga zapatrzony w wodę i miasto na jej drugim końcu.

Patrzę

A gdzie reszta wody?

W drodze powrotnej przypomina sobie o kaczkach i przyspiesza kroku. Ja spowalniam, mówię uspokajająco, zatrzymuję się, aby go pogłaskać po bokach, zmierzwić sierść na końcu grzbietu (żeby nie powiedzieć „na dupie”). Nie jest źle, podchodzimy spokojnie, zatrzymujemy się, ale kiedy sięgam po telefon, żeby zrobić fotkę, ptaki się płoszą i odfruwają kawałek dalej. Teraz Joszko już nie odskoczył, spodziewał się.

Rów

Boją się mnie. Prawidłowo. Szybko się nauczyły. I tak ma być.

Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo pochwal, jeśli wolisz.

Komentarze


W jakiś sposób podobne: