Hel, czyli urlop pod psem – dzień pierwszy – Joszko movie #5

Hel, czyli urlop pod psem – dzień pierwszy – Joszko movie #5

autor: augustyn

06.04.2017


Obcy teren, obce zapachy, obce dźwięki. Powoli wszystko poznaję. Oba Dziwadła i ja, a raczej ja i oba Dziwadła jesteśmy wszyscy w jednej budzie. To miłe jest, że są blisko. Nie, żebym się bał, ale dzięki temu mam wszystko i wszystkich na oku. I w nosie, i w uchu, bo każdy zmysł jest równie ważny u stworzeń doskonałych. Tylko dziwadła muszą polegać na jednym, bo reszta jest w stanie szczątkowym.
I pozwalają mi włazić na leżankę! Nie jest to takie super, jak wtedy, kiedy jest zakazane, ale jedno ograniczenie mniej to dwie radości więcej. Wejście i zejście. Odmiana.

Wynajęty pokój naszej kwatery jest niewielki, ale z sensem i gustem urządzony, czysty, funkcjonalny. Jest właściwie wszystko, co potrzeba. Pierwszy błąd, który popełniliśmy – nie wzięliśmy rolek do ubrań, a Joszko przy każdym otarciu będzie zostawiał sierść. Wzięliśmy koc, żeby przykryć potencjalne łóżko, wersalkę, ale nie wszystko da się zasłonić. Cóż, trzeba będzie się na koniec pomęczyć, żeby oddać pokój w akceptowalnej postaci. A Joszko też ma wakacje, więc wolno mu więcej, niż w domu. Choć nie jestem pewien, jak mocno demoralizujące to będzie.

Wydmy

Joszko na wydmach

Wyczułem to już wczoraj na wieczornym spacerze. Rankiem zrobiło jednak znacznie większe wrażenie. Piasek, wszędzie piasek, same miejsca do kopania! Dziwadła nie dość, że nie przeszkadzają, to jeszcze się przyłączają czasami. Ależ to jest zabawa. I nie tak, jak w domu, kopię i kopię a dziura jest niewiele większa. Czary takie.

Mamy kwaterę na ulicy Wydmowej. Dookoła wydmy. Na nich las. Jak się dobrze przyjrzeć, to cały Półwysep Helski jest jedną wielką wydmą.

Joszko miał już radochę parę metrów od kwatery. Zamiłowanie do kopania realizował z dużym zapałem. Osypujący się piasek sprawia, że pies może kopać w nieskończoność.

Las

Las, który nas oddziela od Bałtyku, kiedyś był terenem wojskowym, zamkniętym dla turystów. Teraz jest dostępny, ale nie widać zbytnio żadnych oznaczeń, ścieżek i innych wskazówek, które ułatwiają dotarcie nad morze. I takim sposobem ośmiusetmetrowy pas zadrzewionych wydm okazał się labiryntem, który po godzinnym brnięciu w piasku przywiódł nas na powrót na kwaterę. Ech, ci turyści.

Podoba mi się, że często wychodzimy. Nie podoba mi się, że czasami to Dziwadło, które nadzoruje michę, wychodzi samo. Wraca, jednak niepokój ciągle pozostaje.
Tym razem idziemy wszyscy. Na długiej lince, więc prawie wolny, szaleję po lesie. Bo przez las się przedzieramy.

Nauczeni porannym doświadczeniem, potrafimy właściwie ustalić kierunek marszu. Problem w tym, że mój właściwy kierunek jest inny niż właściwy kierunek masuriany. Brniemy przez zaniedbany, zalesiony teren postmilitarny („post” to taki modny teraz przedrostek, więc go użyjmy), co jakiś czas spierając się o dalszą drogę i winę obranego wcześniej niewłaściwego. Wrzaski, wyzwiska, rękoczyny, przemoc leśna – typowi turyści. Dobrze, że poza sezonem jest i że Joszko jest przyzwyczajony, więc wszystko idzie gładko. Tylko nie wiadomo dokąd.

W lesie

W końcu docieramy do jakiejś cywilizacji i pytamy napotkaną starszą panią, czy idziemy we właściwym kierunku.

– Tak, można tędy, prosto, później w lewo, a można i tędy, później w prawo, za płotem, tędy lepiej, bo tam przez wydmy trochę trzeba iść, a można i tamtędy, w lewo, i wzdłuż płotu, bo ja tutejsza jestem, to wiem, ale turyści to nie wiedzą, najlepiej tędy…

Odsiewamy większość wskazówek, niektórych sprzecznych, wybieramy jedną, spójną wersję i tak ruszamy. Po pewnym czasie upewniamy się w nawigacji, czy to ma sens. Owszem, tutaj już jest coś więcej niż zielony placek lasu. Wprowadzam korektę do informacji od miłej pani i po kwadransie mijamy Tawernę Bałtycką szykującą się do sezonu i widzimy śluzę wejścia na plażę.

Morze

Jestem w raju! Piasek i woda. Przestrzeń, cudownie! I odpięli linkę. Ja żyję! Ja biegam, jakbym latał, jakbym gadał!

Słone!

Głośno jest, bo woda wielka i szumi i bryzga, i rusza się cała. To nie jest groźne, to nie jest niebezpieczne, to przyjemne, wspaniałe. I piasek, i patyki. Raj, o którym nie miałem pojęcia.

Po upewnieniu się, że jest pusto w obie strony plaży, puściliśmy Joszka luzem. Pies oszalał. Słony smak wody chyba go nie zaskoczył. Zaskoczyła go jedna fala, która rozbiła się o brzeg i bryzgnęła niespodziewanie pod jego ogonem. Później już nic nie mogło go zaskoczyć. Co tu dużo gadać, trzeba obejrzeć na zdjęciach i filmach. Czysta radość.

 

Długi spacer plażą. Pusto, bo poza sezonem. Pogoda średnia, ale nie pada, więc jesteśmy zadowoleni. Trafiamy w końcu na wejście 67, więc przekornie wychodzimy. Nawigacja – jesteśmy na końcu Helu, wrócimy najkrótszą drogą, środkiem miasta, trochę zmęczeni jesteśmy.

Wybiegałem się. Zmęczony jestem jak rzadko. Szczęśliwie zmęczony, możemy wracać. Dziwadła widzę różne obce. A niech sobie chodzą, mam teraz wiele łaskawości dla różnych stworzeń.

Joszko jest wyraźnie umęczony, mniej zainteresowany otoczeniem. Kiedy przysiadamy na chwilę na ławce, pies układa się przy nogach.

Joszko odpoczywa

Hel – a racja musi być po naszej stronie

Wchodzimy do miasta, pustawo, więc decydujemy się na niezakładanie kagańca. Lawirujmy, przechodząc z jednej strony ulicy (trochę przypomina deptak, ale od czasu do czasu przejeżdża tędy jakieś auto) na drugą, unikając ludzi, którzy mogą potencjalnie pobudzić Joszka. Dzieci, rowerzystów, szurających nogami, podpierających się laską, w dziwnych nakryciach głowy… lista jest dość długa. W pewnym momencie nie udało się zareagować prewencyjnie.

Hel

Widzę go. Ma złe zamiary, to zły człowiek. Trzeba go odegnać. Odstraszyć. Nie czekać, aż zrobi komuś krzywdę…

Człowiek z daleka budził niepokój, długa broda, pochylony do przodu tułów, napięcie w ruchach, pochylona głowa, wyzywające spojrzenie spod gęstych brwi. Joszko skoczył do niego. Powstrzymałem go jakieś dwa metry od niego. Spojrzałem na niego i powiedziałem:

– Przepraszam.

– Trzeba w kagańcu psa prowadzać – odburknął, odchodząc.

Człowiek jest w prawie, ale… Nie znoszę takiego tonu. Pretensji o wszystko, pouczania, dysponowania przestrzenią w zasięgu wzroku i układania świata dokładnie według swoich reguł. „Normalnych” ludzi w takiej sytuacji przepraszam jeszcze mocniej i wyjaśniam, że to szczeniak i staramy się go właśnie układać, i że to nie agresja, a ekscytacja. Ten człowiek, gdyby nie odszedł, pewnie usłyszałby ode mnie:

– Ma pan rację, trzeba. A facet powinien mieć jaja i nie dać się przestraszyć byle szczeniaczkowi…

Tak, czasem bywam arogancki, i czasem nie mam racji. Dla równowagi.

Zaczynam podejrzewać, że to wyrywanie się Joszka do niektórych ludzi wynika z intuicyjnego rozpoznawania przez niego różnych gestów, sposobu poruszania się i innych elementów mogących oznaczać zagrożenie. Tyle że my, ludzie bez odpowiedniej wiedzy widzimy tylko niektóre z nich. Czasami jestem już w stanie przewidzieć, kto Joszka zaniepokoi. Niestety nie zawsze.

Szczęście tornjaka


Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo pochwal, jeśli wolisz.

Komentarze


W jakiś sposób podobne: