Było ich trzech, w każdym z nich inna krew. A krew nie woda. Bywa gęsta jak na przykład u Iwana. Imię niby słowiańskie a temperament zupełnie skandynawski. A może to kwestia wieku? Przecież najstarszy z nas wszystkich jest. U pozostałych dwóch krew płynie wartko, szeroko i niepowstrzymanie. Żądze rozbudza. Żądze zabawy i rywalizacji.
Pixel to taka zaczepna bestyjka, co to się zdecydować nie może, czy woli delikatnie, czy na ostro. A mnie to bez różnicy. Co mi kto zrobi? Poskakałem, pobiegałem, zobaczył, że mu nic nie chcę zrobić złego i odpuścił, nawet się spoufalać zaczął. I super, bawmy się, w końcu to piknik jakiś chyba jest.
A Rocky to szczeniaczek. Znajda malutka, ambitna, odważna i żwawa, co domu z własnym dziwadłem szukał. Starałem się za mocno go nie wąchać, żeby krzywdy nie zrobić i udało się. Jak mawiał Spiderman – z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Muszę więc uważać na każdym kroku i w każdej chwili.
Było ich trzech, oprócz tego ja i cała banda dziwadeł. Taki piknik wielorasowy, który i tak my zdominowaliśmy. Ale z tym się trzeba urodzić.
W wiosennych ogrodach w centrum świata
Banda ludzi i psiarnia w ogrodzie. Chaos w czystej postaci. Uporządkuję więc nieco. Ludzie nieważni, a psy…
Iwan – najważniejszy – pan na włościach. Stateczny już dojrzały pies, który pozwolił wyszaleć się młodziakom. I nikt się nie odważył śmiać z jego nowego uczesania.
Pixel – pierwsze spotkanie było dla Joszka nie do końca przyjemne. Zadziorny pies próbował pognębić szczeniaka zbliżonych do siebie gabarytów. Od tego czasu minęło jednak kilka miesięcy, Joszko podrósł, Pixel mocno się wyedukował, dał sobie też wyciąć co nieco. I dzięki temu wszyscy mieli zabawę. Joszko z pobłażaniem przyjmował behawioralne eksperymenty Pixela, który nie mógł się zdecydować, czy być twardzielem, czy przymilnym kumplem.
Rocky – przygarnięty może trzymiesięczny szczeniaczek, który niewiele sobie robił z różnicy wielkości. Joszko był ostrożny i piesek wielkości jego głowy był włączany do zabawy.
Z ciekawostek: szeroka obroża Joszka wzbudziła niepokój, czy to aby nie obroża „elektryczna”? Nie, to po prostu wygodna, szeroka obroża. Szelki za to skojarzyły się komuś z siodłem. Faktycznie, z uchwytem na środku na dziecięce rodeo mogłyby się nadać. Ciekaw jestem tylko, komu Joszko pozwoliłby się dosiąść…
Dziwadła to się chyba mnożą, jak pchły
Dobrze, że wracamy. Czas coś zjeść i zdrzemnąć się po jedzeniu. Idziemy przez tereny poza moim rewirem, więc jest mnóstwo obcych dziwadeł. Mnóstwo. Łażą w te i wewte. Niektóre mają podoczepiane coś do łap, inne, jak moje Dziwadło kiedyś, coś przyczepione do tyłka. Spieszą się gdzieś. Skąd ich tyle? Trochę to męczące i irytujące. Chociaż jest ich mniej niż parę godzin temu. Zmęczony jestem. Wracajmy, tu jest za głośno i za ruchliwie. Nie to, co w moim rewirze. Cisza i porządek.
Spacer z Joszkiem przez miasto to wyzwanie. Ekscytuje się psami, ludźmi, wszystkim, co nowe. Świat wygląda inaczej, wydaje inne dźwięki, porusza się inaczej. Za mało z nim chodziliśmy do miasta. Za mało z nim chodzimy do miasta. Nie ma czasu. To prawda, a jednocześnie wymówka. Czas zawsze by się znalazł. Kolejny raz postanawiamy to zmienić.