Plaga z niebios, czyli Joszko movie #11

Plaga z niebios, czyli Joszko movie #11

autor: augustyn

07.05.2017


Kiedy rozpoczynaliśmy naszą wyprawę, pięknie świeciło słońce. Przy pierwszym skręcie, na północny-wschód zauważyłem ciemne chmury nadciągające od północy. Chwilę po tym poczuliśmy silny wiatr. Chłód wciskał się pod kurtkę. Założyłem kaptur i dociągnąłem zamek pod szyję. A Joszko tylko zaczął węszyć intensywnie. Co naturalne futro to naturalne futro. Byle własne, na własnej skórze wyhodowane.

Nadciąga burza

Kiedy doszliśmy do jaru, który dla bezpieczeństwa trzeba omijać, już padało. Całkiem intensywnie. Ledwie zdążyliśmy okrążyć wykroty, skierowaliśmy się na południe, gdy do deszczu dołączył grad. Joszko na początku tylko się otrząsał, ale zirytował się, kiedy silny wiatr zaczął mu ciskać kulkami gradu w uszy. Podjął walkę. Kłapiąc paszczą, kroczył pod wiatr i jak heros zmagał z nieprzyjazną przyrodą.

Pamiętam z dzieciństwa, jak z góry spadało takie miękkie i mokre. Nie pamiętam, żeby spadało takie twarde i mokre, co stuka w oczy i w nos. Co jest? Jest wszędzie, nie da się tego zrzucić. Warczeć, szczekać? Za małe, za dużo, za wszędzie, nawet nie ma jak ugryźć. Brrr.

Wyprawa? Nie, to tylko zwykły kwietniowy, popołudniowy, może półgodzinny spacer. Kwiecień, pleceń… Przysłowia – ludowa mądrość. „Dlatego dwoje uszu, a jeden język dano, iżby mniej mówiono, a więcej słuchano”. Zapomniane przysłowie. Jaka szkoda. Taka uniwersalna refleksja. Postaram się zapomnieć i jednak pisać dalej.

Drażniące, ale powinności trzeba spełniać, ulgę sobie sprawić. Trochę tu, trochę tam. Twardy jestem, nie dam się zastraszyć.

Minirozmówki sąsiedzkie

Napieprza grad, głębiej się schowałem w kapturze i skurczyłem w kurtce. Joszko szybko zaakceptował siłę wyższą i ignorując nawałnicę, podniósł nogę na jakiś krzaczek pomiędzy chodnikiem a ogrodzeniem pobliskiego domu. Wtedy usłyszałem jakieś łomotanie. Zupełnie inne niż grad. Podniosłem głowę i widzę, że jakaś starsza pani stuka (eufemizm taki, wali głośniej niż grad) w szybę, gestykuluje i coś mówi (eufemizm taki, wrzeszczy, ale niewyraźnie). Domyślam się, o co jej chodzi, ale przecież nie będę wrzeszczał, że pies tylko sika, więc rozkładam ręce w geście „nie słyszę, nie rozumiem”. Mówię też, że nie słyszę, ale to tylko dla formalności, aby widziała, że coś mówię. Spodziewam się zakończenia tego dialogu na wymianie gestów. A tu niespodzianka, starsza pani nadspodziewanie szybko przemieściła się od okna do drzwi i stojąc pod małym daszkiem kontynuuje. Teraz słyszę niektóre słowa, pozostałych się domyślam.

– Trzeba sprzątać! – to mogłaby być zwyczajna rada, zalecenie, informacja. Ale nie jest. To czysta złość, pretensja o to, że psy srają, grad niszczy rośliny w ogrodzie, że ja nie słyszę, jak ktoś coś mówi spoza szyby, że takich, jak ja są setki, że cały świat jest wypełniony takimi jak ja, po co my w ogóle po tym świecie chodzimy, jak nas matka wychowała? Tak wiele ekspresji w jednym krótkim zdaniu, wyrazie twarzy i tonie głosu.

– Tylko sikał, jak robi kupę, to sprzątam! – przekrzykuję nawałnicę. Pani obraca się na pięcie i wraca do domu. Nawet nie zdążyłem dostrzec, jaka była jej reakcja na moje słowa.

Tak łatwo byłoby wejść w jej ton, eskalować agresję. Poawanturować się trochę. Ona ma powody, ja mam powody. Dlaczego się nie pokłócić? Od kłótni do kłótni, oswajamy się ze złością, uodparniamy na jad i zaczynamy traktować wrogość jak naturalne zachowanie wobec drugiego człowieka. Żyjemy w złości, pretensjach i żalu. Nie pamiętamy o co, dlaczego, po co, ile, komu, gdzie, jak…

Wyobrażam sobie, że psy, lepiej odczytujące niewerbalne sygnały, nawet ludzkie, kiedy są na poziomie emocji, spotykając takich ludzi, zaczynają być nerwowe, ze strachu może nawet agresywne. „Złe psy”. Złe psy? Nie, to źli ludzie, ludzie przepełnieni agresją wzbudzają agresję w psach.

A wyobraźmy sobie, że idziemy rano ulicą, mijamy jakąś obcą osobę, która mówi nam „dzień dobry” i może nawet lekko uśmiecha. Miłe? Nie, przerażające – świr jakiś. A są społeczeństwa, gdzie tacy ludzie nie są postrzegani jako świry. Gdzie takie proste gesty pozytywnie nastrajają na dalszą część dnia. Uśmiech w czasie gradobicia liczy się podwójnie. Najwyższy czas zacząć. Ulica pusta, więc uśmiecham się do Joszka i ruszamy w stronę domu. Idzie dziarsko, a wcześniej bardzo spokojnie stał i czekał.

Joszko patrzy na jezioro

No nareszcie. Myślałem, że Dziwadło, skoro zachowuje się tak nieracjonalnie, to zaklina właśnie to coś, co mnie obija po głowie. Pomyliłem się. Nie zaklinało albo zaklinało nieumiejętnie, bo ciągle muszę walczyć z tym czymś. Chodźmy już, to nie jest ani przyjemne, ani zabawne. Do domu marsz. Szybciej. Pociągnąłbym to moje Dziwadło, ale wtedy ono się zatrzyma. Przetestowane.

Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo pochwal, jeśli wolisz.

Komentarze


W jakiś sposób podobne: