
Skowronek to, nie słowik
autor: augustyn
15.05.2017
Przebudziły mnie dźwięki. Stukanie? Cisza. Brzęczenie? Co to jest? Trzeba wstać i sprawdzić. Nasze podświadome autodestrukcyjne skłonności sprawiają, że ciągle niefrasobliwie zostawiamy na noc coś na joszkową nudę poranną. I masuriana i ja.
Smażona ryba
W przedpokoju pusto, czysto, żadnych niepokojących śladów. Podejrzliwie przyglądam się stojącemu spokojnie na środku Joszkowi. Wydaje się, że pysk ma pusty, ale to może być mylące. Ten pyszczek wygląda na pusty nawet wtedy, kiedy skrywa piłkę tenisową. Kiedy Joszko tak chce.
Kuchnia też w najlepszym porządku. Aha! Eureka! Joszko zmywał. Z wczorajszej obiadokolacji została nieumyta patelnia po smażonej rybie. Pies ja zagonił w kąt kuchennego blatu i umył. Stara się udzielać we wszystkich pracach domowych, a że nie wszystko mu wolno, potajemnie nadrabia nocą. Tak, nocą. Jest niedziela, godzina piąta. Może powinienem kłaść się spać o dziewiętnastej?
I znowu opis spaceru
Cóż poradzić, życie z psem to przynajmniej 3 spacery dziennie. Ciągle przytrafiają się fascynujące przygody. Często zaczynają się niewinnie, spokojnie. Jak dziś.
Pustka. I cisza. Nawet ptaki odzywają się sporadycznie. Zero ludzi, brak wiatru, skłębione, ciemne chmury na zachodzie i północy. Wilgoć w powietrzu i na chodniku. W nocy padało. Pewnie dlatego, że wczoraj obficie podlaliśmy ogród. Czary takie, zaklinanie bóstw odpowiedzialnych za pogodę. Słychać klarowne trzaskanie joszkowych pazurów o płytki chodnikowe. Gapię się na niebo i zastanawiam, na ile prawdopodobne jest, że deszcz złoi mi skórę, a Joszkowi futro. Ku jego radości oczywiście. Gumowe podeszwy moich butów są bezgłośne. Cudowny czas. Joszko maszeruje gładko, rozluźnienie i odprężenie, grzechów odpuszczenie. I wtedy chrzszrzczrzsz. Poranek, wilgoć, ślimaczek, świeć panie nad jego duszą. Czytałem o podobnym zdarzeniu. Nawet widziałem zdjęcia winniczka, któremu ktoś uszkodził skorupkę i naprawił, sklejając ją superglue. Skutecznie. Chwalebne, jednak w moim przypadku to po pierwsze: puzzle tysiąc i jedna miniaturowych części, po drugie: samego lokatora nawet nie mogę zidentyfikować. Mały był, o wiele mniejszy od winniczka, taki około centymetra. Tyle niemożliwości technicznych, ale nie oszukuję się, moja wrażliwość i empatia wobec zwierząt jest o lata świetlne od miejsca, w którym klei się ślimakom muszelki.
Dźwięki świtu
Dobrze, że jest tak spokojnie i cicho. Martwa pozornie cisza. Pasuje do żałoby po ślimaku. Skręcamy nad jezioro. Gładka tafla nieskalana nawet wspomnieniem wiatru. Brniemy górą skarpy przez mokrą trawę. Wilgoć sprawiła, że moje cienkie półbuty momentalnie zintegrowały się ze skarpetami i skórą stóp. Na szczęście nie skrzypią, nie burzą nastroju. Nie skrzypią, ale plumkają. Plumkają? Zatrzymuję się. Nadal plumkają. Gapię się w dół, na buty. Stoimy nieruchomo, Joszko też się wsłuchuje, ale patrzy w zupełnie inną stronę, na jezioro. Zza krzaków wysuwa się drewniana łódka wędkarza, który delikatnie zanurza wiosła w wodzie, za każdym razem robiąc nimi subtelne plum. W głowie pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa. Jak wielką przygodą wydawało się wtedy wędkowanie.
Łódka się zatrzymała. Jest tak spokojnie, że nie trzeba nawet używać kotwicy. Czekamy, aż zacznie łowić. Nie wiem, dlaczego ciekawi mnie, jak będzie wędkował. A człowiek, zamiast zaspokoić moją ciekawość, coś międli lekko przygarbiony. Ugniata ciasto? Nadal robi się samodzielnie przynętę? Z mąki, z chleba? Da się zrobić ciasto z dzisiejszego chleba?
Idziemy dalej. Przecież to głównie spacer Joszka, nie mój. Budzi się życie. Po drugiej stronie jeziora podfruwają łabędzie. Taki łabędź to kawał ptaka i jego podfrunięcie to nie jakieś subtelne frrr, ale trzaskanie wielkimi skrzydłami o powierzchnię wody. Aż Joszka zamurowało, kiedy dźwięk dotarł do nas przez jezioro. Ja się spodziewałem, bo widziałem, jak startują. A że dźwięk jest wolniejszy od światła, to odgłos pojawił się odrobinę później i zaskoczył psa, który nie wie nic o różnicy w prędkości rozchodzenia się fal dźwiękowych i świetlnych. Poza tym i tak ma za słaby wzrok i za mało doświadczenia, żeby skojarzyć białe kropki po drugiej stronie jeziora z łabędziami.
Lektury
Jeśli dotrwaliście do tego miejsca i jesteście w odpowiednim wieku, to prawdopodobnie macie taką naturę, że czytaliście opisy przyrody w „Nad Niemnem”. Ja czytałem. Choć mnie nudziły, to obawiałem się, że opuszczając je, przegapię coś istotnego dla fabuły. Uhm, tam była fabuła i to całkiem zajmująca. W przeciwieństwie do tego wpisu, który jest tylko impresją. Nic się nie zdarzyło konkretnego, ale przecież nie jesteśmy dziesięciomiesięcznymi psami. Nie musi się ciągle coś dziać. Czasami fanie jest coś poczuć.
Komentarze
W jakiś sposób podobne:
Kategorie:
