
Tornjak adorowany i adorujący
autor: augustyn
21.06.2017
Święta, święta
Odwiedziny przyjaciół to nie tylko radość dla nas, to także joszkowe święto. Miał okazję pomolestować inną niż masuriana samiczkę. Delikatnie – jak na Joszka oczywiście – podgryzał uszy, chuchał na szyję, grzebał nosem we włosach i – bezceremonialnie – wpychał pysk w dekolt. Ma dopiero jedenaście miesięcy, skąd mu się biorą takie dorośle samcze zachowania? Co on ogląda, kiedy nas nie ma w domu? Chyba przyjdzie mi jakąś szpiegowską kamerę jednak zamontować.
Element socjalizacyjny spotkania z ludzkim samcem, który jest przyjazny, a jednak wzbudza respekt, też jest nie do przecenienia. Joszko momentalnie przeszedł od obawy do pełnej akceptacji, a może nawet spoufalenia się. Może nawet podlizywał się, jakże by inaczej mógł dopuszczać się tego, o czym napisałem w poprzednim akapicie. Przecież parę razy usłyszał żartobliwe informacyjne połajanie, wyjaśniające prawa do tej konkretnej samiczki.
Czujność w genach zapisana?
Te kilka dni to dla Joszka czas czuwania, podwyższonej uwagi. Bycie w centrum uwagi ewidentnie mu pasuje. Oprócz jednego dnia, kiedy wyjechaliśmy bez niego, prawie nie spał w dzień. Pokładał się to tu, to tam i obserwował nas, czasami udając, że oczy ma zamknięte. Dreptał, licząc na zainteresowanie od kogoś z nas. I je otrzymywał, więc chyba pełnia szczęścia. Prawie, bo delektowanie się smakołykami ze stołu nie wchodziło w grę – tylko dlatego, że mogłoby mu to paskudne człowiecze jedzenie poważnie zaszkodzić. Fakt, że smakuje mnie, nie oznacza, że smakowałoby psu. Żaden z tych argumentów do Joszka jednak nie docierał. Czaił się na te pyszności i zawsze ktoś musiał stać na straży integralności i nienaruszalności stołu.
Święta, święta i po świętach
Kiedy nie udało się skłonić gości do pozostania dłużej, dom opustoszał. Zostaliśmy sami. Jedynie cztery koty, Joszko, masuriana, stadko Julidochromnis ornatus mbita*, kilka par Lamprologus brevis Congo, grupka Neolamptologus leleupi orange* i ja. Pustka. Joszko całe popołudnie spędził na smutnej drzemce. Bardzo przeżył to gwałtowne opuszczenie. Przez parę godzin był na tyle osowiały, niezainteresowany światem, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie jest chory. Może jednak ktoś nie dopilnował naszego jedzenia? Bo o napoje się nie boimy – już sam zapach Jacka Danielsa go odrzucał.
Joszko przez chwilę miał swoja nową królewnę, która go tak niespodziewanie porzuciła. I kilka godzin smutku, żalu, tęsknoty, poczucia niesprawiedliwości u psa gotowe. Aż do zaaplikowania lekarstwa w postaci mielonej wołowiny z chrząstką wymieszanej z kaszą jaglaną. Dawkowanie zupełnie nie homeopatyczne, choć Joszko pewnie by się spierał…
* Mamy do oddania kilkanaście młodych, miot F2, czyli drugie pokolenie w niewoli:
Komentarze
W jakiś sposób podobne:
Kategorie:
