Przepisy a poufałość

Przepisy a poufałość

autor: augustyn

09.10.2017


Joszko dziarsko maszeruje krok przede mną. Wywinięty w rogal ogon łagodnie faluje w rytm kroków. Wypatruję przed nami potencjalnych pobudzaczy. To może być rowerzysta w drodze do pracy, któryś z sąsiadów spieszący w wielkiej porannej posusze do sklepu, bądź po prostu inny pies. Staram się im schodzić z drogi. Szczęśliwie przed nami pusto.

Wskaźnik zadowolenia

Kątem oka widzę, że Joszko zwalnia. Łapy się usztywniły, ogon powoli opada. Będzie luźno zwisał, kiedy pies się zatrzyma. Ogon jest świetnym wskaźnikiem joszkowego zadowolenia ze spaceru. Im wyżej, tym pies jest bardziej kontent. Taki wielki, pojedynczy kącik ust.

Cuda na kiju

Niecodzienne, ale straszne nic a nic.

Strachy i roje w głowie

Jest. Szura. Kuli się. Wionie. Coś knuje, planuje, zasadza się w nieznany mi sposób. Naciera. Patrzy prosto w oczy. Jedno z tych podejrzanych dziwadeł, które spotykam na spacerach. Moje Dziwadło musi się go strasznie bać, bo zawsze od razu się wycofuje i jeszcze mnie odciąga. Nawet nie da sprawdzić.

Czujny Joszko

Widzę wszystko, słyszę wszystko, czuję wszystko. Jestem panem wielu zmysłów.

Sąsiad. Jeden z tych kilku, którym zdarza się kwadrans przed szóstą w lekkim drżeniu wyczekiwać na otwarcie sklepu. Ich skurczone, jakby zawinięte same w siebie ciała mówią. Szepczą raczej, bo krzyk mógłby je zranić. Szepczą: a co, jeśli dziś się spóźnią z otwarciem? Aż mi ich szkoda.

Dziś jednak nie sklep jest celem. Niedzielny świt przed siódmą. Wielkie otwarcie dopiero o dziewiątej. Przechodzę na drugą stronę uliczki, bo Joszko tego sąsiada nie lubi i się mocno rwie do niego. Prezentuje klasyczną reaktywność smyczową.1

– Ty! A ty czemu mu kagańca nie zakładasz!

Zaskoczył mnie. Od miesięcy się mijamy, czasem mu skinę głową, czasem powiem dzień dobry. A tu się okazało, że już się kumplujemy.

– A po co? – pytam głośno, bo stoimy te kilkanaście metrów od siebie.

– Jak po co? A jak kogoś ugryzie?

– Stoi pan dwanaście metrów ode mnie. Jak ma pana ugryźć? – nie zmyślam, oszacowałem szybko: osiem metrów drogi i po dwa metry chodnika po każdej ze stron.

– Zobaczysz, kiedyś ugryzie.

– Nie ugryzie. – przekomarzam się, bo przecież nie ma tu jak dyskutować.

– Trzeba zakładać. – teraz sobie przypominam, mieliśmy podobną rozmowę, kiedy Joszko miał jakieś trzy, cztery miesiące. Już wtedy go nie lubił.

Joszko - 3 miesiące

Kaganiec? Może od razu na wszelki wypadek uśpić?

– Nie trzeba. Przepisy2 mówią, że jeśli panuję nad psem, to nie muszę mu zakładać kagańca. A ja uważam, że nad nim panuję.

– Mylisz się.

– Tak? Zna pan przepisy?

– Zobaczysz. Kiedyś zapłacisz mandat. – daje mi dobrą radę, odwraca się i odchodzi.

Dopiero teraz do mnie dotarło, że choć nie znamy nawet swoich imion, to facet mnie tykał, a ja odruchowo mu panowałem. A on, zdaje się, jest nawet młodszy ode mnie. Ciągle zapominam, jakim dziadem się staję. Pewnie dlatego, że ta wyczekiwana mądrość nie nadchodzi. Nic to, następnym razem ustalimy właściwe zasady. Mnie jest w zasadzie obojętne, jak się ktoś do mnie zwraca, ale nie wtedy, kiedy wchodzimy w jakiś spór. Wtedy tykanie może coś oznaczać, ośmielać, dawać złudnie poczucie wyższości, przewagi.

Przypisów więcej niż wpisu

1 To propozycja określenia z bloga „Życie z psem”, alternatywa dla powszechnej  „agresji smyczowej”, która niestety się przyjęła.

2 Kiedyś wydawało mi się, że przepisy mówiące o sposobie wyprowadzania psów są jednolite, ogólnopolskie. Myliłem się. Niewiedzę ujawnił mi wpis na którymś z blogów. Niestety nie pamiętam, na którym.

Przepisy ogólnopolskie są ogólne i bardzo polskie, czyli niejednoznaczne, uznaniowe, wymagające interpretacji. Nadchodzi ponoć dobra zmiana w tej materii, więc klękajcie narody, może w końcu czarne będzie znaczyło czarne, a białe – białe. Albo odwrotnie.

Przepisy ogólne są uzupełniane przez przepisy lokalne. Spytałem więc wujka gugla i doczytałem, że u nas „Psy muszą być wyprowadzane na uwięzi i w kagańcu. Obowiązek wyprowadzania psów w kagańcu nie dotyczy psów o wysokości do 30 cm w kłębie.”. No i masz babo placek. Okazało się, że tykacz ma rację. Trzeba będzie Joszka nauczyć kucać na widok strażników miejskich albo liczyć się z utratą 250 złotych na mandat. Bo przecież nie będę zakładał kagańca z powodu urojonych strachów jednego człeka.

Dziwne, kiedyś już to sprawdzałem i zapis był inny. Aha! Powyższe to uchwała Rady Gminy. Rada Miasta jest bardziej liberalna: „Wyprowadzanie psa w miejsce publiczne jest możliwe pod warunkiem, że pies wyprowadzany jest na smyczy, a w przypadku ras agresywnych również w kagańcu.”. No! Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie.


Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo pochwal, jeśli wolisz.

Komentarze


W jakiś sposób podobne: