
Względność zniewolenia, czyli weekend na wsi
autor: augustyn
23.10.2017
Joszko zawsze był dobrym towarzyszem podróży. Nie marudził, czasami się tylko zaślinił z przejęcia i nakapał tą śliną pomiędzy siedzeniami, ale już od czasów Pół żartem pół serio wiemy, że nikt nie jest doskonały. Nawet tornjak. Teraz, kiedy wsiadanie do auta to betka, trzy godziny podróży w wiejskie ustronie Podlasia to jak wyjazd na lody. Joszko sporadycznie obszczeka kogoś lub coś po drodze, położy pysk na ramieniu masuriany lub moim, powęszy nosem wetkniętym w szczelinę opuszczonej szyby. Pasażer doskonały.
Na miejsce
Docieramy na miejsce wieczorem. Choć nie ma jeszcze jedenastej to tylko sporadycznie, w pojedynczych oknach widać światło. Wsie się wyludniają, starzeją. Aktywnych i młodych jak na lekarstwo. Mały domek w środku ukrytej wśród podbiałowieskich lasów wioski. Cicha, sielska wieś, do której wtargnęliśmy, ożyła alarmem wszystkich psów.
Joszko tylko im odburknął cicho. Krótki spacer w ciemności ogrodu przed wejściem do domu. Pies jest podekscytowany. Wszystko nowe. Choć widać niewiele to Joszko, jak każdy pies poznaje przecież otoczenie nosem. Odświeżamy chłodne, wilgotne powietrze przepalając nieco w tradycyjnym kaflowym piecu. Czadowo, zabójczo, jak się wydaje pokoleniu naszych rodziców. Nie jesteśmy jednak aż tak nowocześni, żeby da się zabić cichemu zabójcy.
Poranek
Wyjątkowo to ja wylazłem z łóżka ostatni. Pierwszy obraz, który ukazał się mym ledwie wychynającym spod sklejonych po nocy powiek oczom to brykający po ogrodzie Joszko. Jakby się w pięćdziesięciokilogramowym cielaku obudził kilkumiesięczny szczeniaczek. Czysta radość. Tyle drzewek do obsikania, tyle krzaczków do obwąchania. Działka niewielka, ogrodzona, mały domek na środku.
Chłopiec z Placu Broni
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem*
Wystarczyło parę godzin, a może i tylko godzina, aby Joszko poczuł się u siebie, na swoim, wśród swoich. Dziesięć stopni w pochmurny dzień pod koniec października nie zachęciło mnie do śniadania na świeżym powietrzu. Kiedy ja w domu raczyłem się kawą, Joszko w towarzystwie masuriany robił obchód ogródka. Nagle widzę przez okno pieseczka biegnącego sobie ulicą w stronę Istoku. W tym samym momencie masuriana pojawiła się w drzwiach.
– Łap Joszka! Przeskoczył przez płot!
Ruszam chyżo asfaltem w domowych klapkach. Na szczęście już za płotem widzę, że kilkadziesiąt metrów dalej Joszko obchodzi się dookoła z o połowę mniejszym od siebie psem. Zapoznają się. Zjeżony autochton powarkuje trochę i chyba dlatego Joszko nie jest natarczywy. Dobrze odczytuje sygnały starszego koleżki. Obok stoi Janek i spokojnie rzuca od czasu do czasu „Nie wolno!” Spokojnie, niezbyt głośno, stanowczo. Nie panikuje, nie boi się, nie nakręca ekscytacji zwierzaków.
* Refren z piosenki Kocham wolność kapeli Chłopcy z Placy Broni, 1990 rok
Komentarze
Kategorie:
